
Archeolodzy w północno-środkowej Polsce odkryli pozostałości obozu oddziału Armii Krajowej, pośpiesznie opuszczonego przed atakiem Niemców w 1944 roku.
Obozowisko, które znajdowało się w Borach Tucholskich, na terenie Wdeckiego Parku Krajobrazowego, wykorzystywane było przez oddział „Świerki 101” Pomorskiej Armii Krajowej, brygadę, która zyskała szerokie uznanie w kraju za szereg udanych akcji przeciwko okupantowi nazistowskiemu.
Jednostce tej – dowodzonej przez Alojzego Bruskiego – przypisuje się między innymi przeprowadzenie misji rozpoznawczych na kilku stanowiskach startowych rakiet V-1 i V-2, a także atak na szpital lotników Luftwaffe.
Później, w październiku 1944 roku, brygada walczyła u boku innych żołnierzy Armii Krajowej, aby wydostać się z niemieckiego okrążenia.
Dziesiątki osób zginęło, uciekając z pułapki, pozostawiając Bruskiemu zaledwie 18 ludzi.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Niewybuchy z czasów II wojny światowej znalezione w murze polskiego kościoła
Archeolog i specjalista ds. ochrony krajobrazu we Wdeckim Parku Krajobrazowym Mateusz Sosnowski powiedział Gazecie Wyborczej: „Można uznać za sukces, że tylu ludzi przeżyło, a to właśnie tych 18 najprawdopodobniej osiedliło się w Borach Tucholskich”.
Pozostali partyzanci, budując sieć ziemianek, przetrwali dzięki ziemi, jedząc „to, co zapewnił las”, a także polegając na potajemnych darowiznach.
„Ale Pomorze było częścią III Rzeszy” — mówi Sosnowski — „więc partyzanci nie mogli liczyć na takie samo poparcie społeczne jak w Generalnym Gubernatorstwie — zdecydowanie było tam o wiele mniej osób, z którymi mogli współpracować”.
Trudności miały się nasilić wraz z nadejściem zimy. „Żyli bez stałego ogrzewania i chociaż prawdopodobnie mieli jakieś piece w swoich schronach, życie nie było łatwe” — mówi Sosnowski.
„Zima oznaczała niekorzystne warunki, zwłaszcza z powodu ryzyka pozostawienia śladów na śniegu” — dodaje Sosnowski. „Wiemy z innych relacji partyzantów, że gdy padał śnieg, niektóre oddziały nie opuszczały swoich obozowisk przez tydzień lub nawet dłużej”.
„Niemiecka jednostka antypartyzancka stacjonowała zaledwie trzy kilometry dalej, a ponieważ wiadomo było, że Armia Czerwona wkrótce rozpocznie ofensywę, w okolicy zaczęły pojawiać się również liniowe oddziały Wehrmachtu” — mówi Sosnowski.
PRZECZYTAJ NA PL.SPORTEN.COM – Nie Mbappé: Real Madryt wybrał wykonawcę rzutów karnych
Gdy opadła kurtyna 1944 roku, pętla wokół ludzi Bruskiego zacisnęła się. „Z zachowanych relacji weteranów oddziału wiemy, że partyzanci opuścili to miejsce w nocy z 29 na 30 grudnia” — mówi Sosnowski.
Zrobili to z wielką pilnością, zostawiając kilka ważnych przedmiotów, w tym to, co Sosnowski podejrzewa, że była to osobista broń palna Bruskiego.
„To była bardzo unikalna broń” — mówi. „To był pistolet czeskiej produkcji, wyprodukowany w zaledwie 230 egzemplarzach — prawdopodobnie był częścią wyposażenia przedwojennej polskiej Straży Granicznej i najprawdopodobniej trafił w ręce partyzantów za pośrednictwem tajnych kanałów. Możemy założyć, że była to broń Bruskiego, ponieważ znaleziono ją w jego ziemiance”.
Powód, dla którego Bruski ją zostawił, wynika z ograniczonej produkcji broni: „Partyzanci po prostu nie mieli do niej odpowiedniej amunicji” — mówi Sosnowski.
Porzucono także inne przedmioty, w tym niemiecki pistolet maszynowy, najprawdopodobniej zarekwirowany podczas partyzanckiego nalotu, niemieckie monety i medalik z wizerunkiem Świętej Rodziny i Anioła Stróża.
„Ten medalion pochodził z Włoch, więc prawdopodobnie był pamiątką z pielgrzymki” – teoretyzuje Sosnowski. „Starszy brat Bruskiego był księdzem, więc być może był to braterski prezent”.
Sosnowski i jego kolega Olaf Popkiewicz odkryli również znak z 1927 roku, informujący o zasadzeniu lasu. „Teraz sosny mają prawie 100 lat, ale kiedy partyzanci się ukrywali, był to zaledwie 17-letni gaj” — mówi Sosnowski.
Chociaż krajobraz znacznie dojrzał z czasem, Sosnowski przyznaje, że odkrycie obozowiska nie powinno być niczym szokującym. „Nie był zbyt dobrze zakamuflowany, więc jestem zaskoczony, że przez 80 lat nikt na niego nie trafił” — mówi.
Tym bardziej niezwykłe jest to, że obóz znajduje się zaledwie 200 metrów od „partyzanckiego szlaku turystycznego”.
PRZECZYTAJ NA F7SPORT.PL – Tschofenig zwycięża w Turnieju Czterech Skoczni; Wąsek błyszczy dla Polski
Nietknięty przez dziesięciolecia, stan obozowiska zachwycił historyków.
„Mieliśmy doświadczenie z innymi obozami partyzanckimi w tym rejonie, ale nic się nie zachowało” – mówi Sosnowski. „Tutaj zachowało się cztery lub pięć ziemianek jako zagłębienia w ziemi i chociaż drewniane konstrukcje zostały zniszczone, a dachy zawaliły się do środka, możemy dostrzec ich wyraźny zarys”.
„Wiemy też, jakie funkcje pełniły” – dodaje. „Najprawdopodobniej w jednej z nich znajdowała się kuchnia i wiemy, w której ziemiance mieszkał dowódca”.
Ewakuacja jednostki z obozu nie oznaczała jednak końca ich działalności, a Bruski i jego ludzie później brali udział w starciach z wojskami radzieckimi.
Później schwytany przez NKWD, Bruski został pierwotnie skazany na 10 lat więzienia za swoje działania wywrotowe. Karę tę zmieniono na karę śmierci po osobistej interwencji Bolesława Bieruta, a Bruskiego stracono w Bydgoszczy w 1946 roku.
Bruski jest ciepło wspominany przez Polaków, a odkrycie jego dawnego stanowiska dowodzenia wzbudziło nadzieję, że powstanie nowy pomnik, który uhonoruje zarówno jego, jak i jego ludzi.
„Chcielibyśmy w jakiś sposób upamiętnić to miejsce” – mówi Sosnowski. „Może zbudujemy makietę partyzanckiego schronu, ale obok obozowiska, aby nie zniszczyć oryginału… Koszt takiego działania byłby niski; w końcu wystarczy łopata i trochę drewna”.
Dr Alicja Paczoska-Hauke z Instytutu Pamięci Narodowej w Bydgoszczy podkreśliła, że porucznik Bruski był postacią charyzmatyczną, dowódcą nie tylko swojego oddziału, ale także innych grup partyzanckich działających w Borach Tucholskich. Historia jego działalności jest inspiracją dla dalszych badań i popularyzacji wiedzy o losach polskiego podziemia niepodległościowego.